sobota, 28 grudnia 2013

7 gier planszowych wartych polecenia

Tea and Board Games
Nie wiem jak u Was, ale wśród moich znajomych zapanowało istne szaleństwo. Co prawda już kilka lat temu, ale wciąż trwa i przybiera niekontrolowane rozmiary. Tłumaczyłam sobie to tym, że jesteśmy mega nudni, mało imprezowi i starzejemy się...  ale kiedy moja dwudziestoletnia kuzynka zadzwoniła z prośbą, żebym pożyczyła jej wszystkie gry planszowe jakie mam - zdębiałam. A jednak wszyscy grają w gry! Wydaje mi się, że gry planszowe przeżywają dzisiaj absolutny renesans. Mój kolega wymyślił instytucję "grajnocek*" i "grajdzionków**" - wystarczy rzucić hasło i każdy bierze pod pachę ulubioną grę i wbijamy się do kogoś na mieszkanie. Grałam w wiele rodzajów gier, niektóre ciężko mi było zrozumieć, bo były aż tak rozbudowane, inne były w sam raz na imprezy alkoholowe, bo nie wymagały zbyt wiele uwagi. Polecam Wam gierki z różnych półek cenowych (postaram się podać orientacyjną cenę), bo wiem po sobie i moich znajomych, że są wprost idealnym prezentem urodzinowym/imieninowym/na oblewanie mieszkania/na dzień dziecka/na mikołajki! Przy każdej nazwie gry również linkuję jej dokładny opis. Trafiłam też na fajnego bloga, na którym recenzowane są różne gry oraz sprawdzana jest ich grywalność w dwie osoby, co dla mnie jest bardzo istotne, bo często gramy we dwoje.


Z początku tylko wspomnę klasyki, które uwielbiam, ale które wszyscy doskonale znają - Monopoly, Eurobiznes, Scrabble oraz moje ulubione kości, które są niesamowicie mobilne :)

Trudno mi było wybrać z tak wielkiego natłoku gier, w które było mi dane grać, ale te, które wymieniam poniżej - są zupełnymi pewniakami!

#1 Sabotażysta (cena: ok. 30 złotych)
Gra karciana, której nie może zabraknąć na żadnym naszym spotkaniu w większym gronie. Łatwa do przenoszenia dla 3-10 osób. Najlepiej gra się w nią z dodatkiem, który można do niej dokupić (koszt: kolejne 30 zł). Polega ona na tym, że gracze wcielają się w różne role (kopacze, sabotażyści) i próbują dokopać się tunelami do skarbu - jeśli są skrzatami kopaczami - albo zniweczyć wszelkie próby dostania się do bryłek złota - jeśli ktoś jest sabotażystą. Dodatek wprowadza dwie drużyny oraz nowe postaci (spekulant, geolog, szef), a ponadto umożliwia grę w dwie osoby. Źródło zdjęcia.




#2 Caracassonne (cena: ok. 70 złotych)
Jeśli ktoś lubi klimaty zamków, średniowiecznych miast i rycerzy, to z pewnością spodoba mu się ta gra. Budujemy w niej trakty handlowe, miasta oraz klasztory. Określana jest jako familijna, ale kiedy gramy w nią ze znajomymi, budzą się w nas instynkty dalekie od rodzinnych ;). Słyszałam, że podstawowa wersja tej gry jest nudna, ale z dodatkami (koszt jednego: ok 40 zł), to dopiero zabawa! Mnie natomiast "podstawka" bardzo się podoba, aż nie mogę się doczekać co będzie, kiedy dorwę jakiś dodatek (a jest ich chyba 20...). Źródło zdjęcia.




#3 Kolejka (cena: ok. 60 złotych)
Pięknie wydana przez IPN, niestety chyba bardzo trudno ją dostać, bo rzadko robią dodruki. Tutaj mamy solidną dawkę wiedzy, opisującej realia PRL-u, z instrukcji można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy! Gra polega na tym, że każdy z graczy ma do dyspozycji swoją wieloosobową rodzinę, którą musi poustawiać w kolejkach po różne produkty (każdy z graczy ma inny cel gry). A wiadomo jak było. Rzucili albo nie rzucili. A nawet jeśli udało się dopchać do początku kolejki, to i tak mogły się wydarzyć różne rzeczy... Dla osób, które pamiętają tamte czasy - niezła sentymentalna podróż, a dla młodszych okazja, żeby zaciągnąć do gry rodziców albo dziadków i sprowokować niekończące się opowieści :) Źródło zdjęcia.



#4 Jenga (cena: 30-60 złotych)
Oj, tą grę chyba wszyscy kojarzą! A przynajmniej powinni. Z pozoru kilkadziesiąt zwykłych klocków, banalnie proste, zabawa dla dzieci... a tu nie! Okazuje się, że trzeba być zręcznym i zwinnym, bo w każdej kolejce gracz musi wyciągnąć jeden klocek ze struktury wieży. Na początku może i jest łatwo... natomiast później, to zawał serca gwarantowany. I można się zdziwić jak bardzo krzywa i koślawa wieża jest w stanie się utrzymać... nie polecam po wyciągnięciu klocka mówić: "ha! już na pewno do mnie nie dojdzie następna kolejka"... bo można się zdziwić! Źródło zdjęcia.





#5 Wsiąść do pociągu (cena: około 135 złotych)
Tu kolejna bardzo ładnie wydana gra. Naszym zadaniem jest zbudowanie połączeń kolejowych pomiędzy różnymi miastami w Europie. Każdy z graczy ma inny kolor wagonów kolejowych, które rozstawia na planszy. Każdy ma również inny główny cel gry. Wydaje mi się, że tematyka jest bardzo neutralna i familijna, o dziwo wyzwala mało złych emocji rywalizacji :) Źródło zdjęcia.





#6 Trivial Pursuit (cena: ok. 40 złotych)
Polski podtytuł brzmi: Załóż się! Bo w grze chodzi o to, żeby obstawiać czy przeciwnicy odpowiedzą na pytanie, czy nie. W opisie jest napisane, że wcale nie musisz znać odpowiedzi na pytania, tylko znać swoich przeciwników... coś w tym jest. Chociaż wiele z pytań zawartych w grze jest po prostu TRUDNYCH. Ale dzięki temu można się dowiedzieć czegoś o świecie, albo pośmiać się z kogoś, kto nie zna odpowiedzi na trywialne pytania ;) Minusem jest to, że kart z pytaniami jest sto i po jakimś czasie zaczynają się powtarzać... Źródło zdjęcia.





#7 Dobble (cena: ok. 50 złotych)
Gra DobbleGra jest określana jako gierka dla dzieci, ale zapewniam, że dorośli również się przy niej świetnie bawią. Na kartach dobble mieści się kilka różnych symboli, zadaniem gracza jest odnaleźć wspólny element między kartą na stole, a kartą w ręku. Zawsze jest jeden, a mimo to w ciągu gry co kolejkę słychać "Nie ma! Nie ma żadnego wspólnego symbolu!". To gra na spostrzegawczość i szybkość. Wbrew pozorom nie tak łatwo w nią wygrać ;) Źródło zdjęcia.







A Wy lubicie gry planszowe? Graliście w którąś z moich propozycji? Może polecicie mi jakieś inne warte poznania? :)



* spotkanie z przyjaciółmi w celu spędzenia całej nocy na graniu w gry planszowe.
** spotkanie z przyjaciółmi w celu spędzenie całego dnia na graniu w gry planszowe.

piątek, 20 grudnia 2013

Pierniczycie?

Zima to grudzień, a grudzień to Święta. A do świąt trzeba się przygotować! Dlatego pomiędzy ściąganiem pajęczyn, a wieszaniem światełek znalazłam chwilkę na upieczenie pierniczków, żeby dom wypełnił się pięknym korzennym aromatem. Przepis sprawdzony już nieraz, rzeczywiście błyskawiczny, a w dodatku nie da się go zepsuć! 

A dekorowanie? Sama przyjemność. Lukier zrobiłam z białka wymieszanego z cukrem pudrem, a zabarwiłam go barwnikami w żelu. I w końcu miałam okazję do wykorzystania mojej kolekcji fantazyjnych posypek ;)









Pieczecie pierniczki na święta czy uważacie, że to zabawa dla dzieciaków, albo zbędne dokładanie sobie roboty? :)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Świąteczny Kraków

Zima. Nie przepadam za nią, nie oszukujmy się. O sposobach w radzeniu sobie z nią pisałam tutaj. Nie wspomniałam jednak o jednej rzeczy, która ułatwia przetrwanie tej pory roku. A mianowicie: Kraków zimą.




Wiem, że czasem jest trudno, kiedy to zima zaskoczy drogowców i stoi się na Alejach godzinę. Wiem, że jest okropnie jak nie odśnieżą ścieżek albo dróg, że sól żre buty, a aromaty jarmarku świątecznego na Rynku Głównym to istna bomba zegarowa. Ale nie na tym chciałabym się skupić...

Uwielbiam świąteczny klimat Krakowa - światełka, choinki, iluminacje na ulicach, dekoracje, lodowiska i kiermasze. No, może kiermasze trochę mniej. Zwłaszcza jeśli towarzyszom im brzydkie karuzele. Ale w zimie zwracamy uwagę na wiele rzeczy i aktywności, którymi nie zainteresowalibyśmy się w inne pory roku, bo wtedy zawsze jest coś innego do roboty. Poniższe sugestie będą również pomocne dla osób nie mieszkających w Krakowie, jednak z racji, że to moje miasto - pokuszę się o sprecyzowanie propozycji :).

Miejsca w Krakowie, w które koniecznie trzeba się wybrać zimą:
  • Lodowisko - nawet jeśli nie umiecie jeździć na łyżwach, to warto chociaż spróbować. Widząc wymiatające dzieciaczki niestety trochę boli serducho, ale praktyka czyni mistrza! Bardzo lubię jeździć na łyżwach, chociaż nie jestem mega wirtuozem. Polecam lodowisko Cracovia, bo tam jest najbardziej profesjonalnie i mamy do dyspozycji dużo miejsca (można też wybrać się poobserwować mecz hokeja). Jeśli bardziej nam zależy na klimacie świątecznym, a nie na sporcie, to jest również lodowisko przed Galerią Krakowską. Jednak wiąże się to z wyższymi cenami, chamską świąteczną muzyką i milionem ludzi.
  • Po lodowisku można się wybrać do kawiarni Karmello np. na ul. Floriańskiej na gorącą czekoladę i piernikowe ciasteczka studenckie. Karmello to nie tylko kawa za 3,5 zł (choć to niewątpliwy atut), ale wypijemy tam również wiele rodzajów czekolad, podjemy przepyszne pralinki czy skomponujemy słodki mikołajkowy prezent. Jeśli ktoś jest fanem RMF Święta, to z pewnością spodoba się mu muzyka, jaką tam puszczają do sączenia kawki.
  • Kraków jest znany z niezliczonej ilości knajp i kawiarni, więc taką do wypicia aromatycznego grzańca z bakaliami, możecie wybrać sami ;) Warto czasem idąc uliczkami Starego Miasta wstąpić do nieznanej wcześniej lokalizacji, a nuż znajdziesz knajpkę, do której będziesz powracać! A taki hit świąteczny z pewnością będzie serwowany wszędzie (niekoniecznie skuście się na te, które są serwowane z "beczek" na Rynku Głównym - warto poszukać czegoś lepszego :).
  • Kraków zimą bardzo zachęca do spacerów. Zaśnieżona okolica wygląda bajkowo - mogą to być planty, kopce, parki. A jak się wymarznie w czasie takiego spaceru, to można się ogrzać w (z pewnością) pobliskiej knajpce.
  • Można też zobaczyć jak wyglądają sztampowe krakowskie atrakcje pokryte białym puchem - Wawel, pomnik smoka wawelskiego, Kładka Bernatka itp.?
  • Zima to również długie wieczory z książką, ale nie zawsze w domu czy akademiku mamy warunki do wyciszenia się. Dlatego polecam chwile z książką w Massolicie przy ul. Felicjanek. Spokój, nienachalna muzyka, miła obsługa, wiele angielskich książek i bardzo międzynarodowe towarzystwo.
  • Przy ul. Franciszkańskiej co roku jest stawiana wielka, piękna choinka i jest organizowana Żywa Szopka Franciszkańska - jasełka i żywe zwierzątka. Jeśli ktoś nie widział nigdy, warto nadrobić zaległości.
  • Jeśli w lecie nie było czasu na takie przyjemności, to może warto się wybrać na kręgle (Fantasy Park Plaza) albo bilard (np. The Stage)?
  • W lecie sławne są lody z ulicy Starowiślnej, natomiast w zimie serwują tam pączki. Pączki ze Starowiślnej. Ktoś tam był? :) Ciekawa jestem czy są smaczne i czy warto się tam wybrać.
  • Jeśli Kraków się znudził albo opatrzył, to można poznać zimową odsłonę okolicznych miejscowości - Ojcowa, Tyńca albo Wieliczki.
  • Nie byłabym sobą, gdybym nie napisała, że można wybrać się na kurs tańca (masa szkół do wyboru - Black & White Salsa, Loftodance), a może sztuki walki albo capoeira (np. w Gota)?
  • A może w lecie zabrakło czasu na muzea, których w Krakowie jest niezliczona ilość? Obowiązkowo polecam: Podziemia Rynku (zwiedzanie za darmo we wtorek), Wawel (niektóre wystawy za darmo w niedzielę), i Muzeum Armii Krajowej (wstęp bezpłatny w niedzielę). A ja tej zimy mam zamiar odrobić moją zaległość - Fabrykę Schindlera.
  • A zmarzluchów zimą ogrzeją baseny - a dokładnie sauny albo jacuzzi ;)
  • Można też odwiedzić miłe kina studyjne - Agrafka (najlepiej przyjść z kimś spiętym agrafką), KIKA, Kino Pod Baranami czy ARS (np. 6 zł za sztukę). Bilety są tańsze, niż do multipleksów i nie ma tak wielkich sal z masą mlaszczących i gadających ludzi.
  • Kraków oferuje też mnóstwo koncertów, ale to każdy powinien się rozejrzeć zgodnie ze swoim gustem muzycznym. Ja lubię jamsassions u Harrisa. Szkoda, że w zimie koncerty nie mogą się przeciągać do wspólnego śpiewania do 3 na ogródku... ale takie rzeczy, to tylko latem ;)
  • Idąc ulicą Floriańską, wczoraj zaczepił mnie olbrzymi gąbczasty, psychopatyczny, podgryziony ciastek ze "Shreka". Przechadzał się ulicą i straszył przechodniów. Jak się okazało był promotorem Lost Souls Alley. Był ktoś z Was tam może? To coś w rodzaju domu strachów, więc też można się tam wybrać zimą ;)
A na koniec bardzo znane krakowskie zdjęcie "Zima w Krakowie" Marcina Ryczka. Jak widać w zimie można również pokarmić łabędzie na bulwarach wiślanych :)

Zdjęcie "Zima w Krakowie" Marcina Raczka robi furorę na świecie

Mam nadzieję, że podrzuciłam komuś jakąś propozycję. A Wy, macie może jakieś swoje pomysły? Co można robić zimą w mieście? :)

sobota, 14 grudnia 2013

Wyzwanie szpagatowe

Chyba wiele kobiet chciałoby sobie udowodnić, że są tak rozciągnięte, że potrafią zrobić szpagat. W takim wyzwaniu piękne jest dążenie do doskonałości, walka o giętkość ciała, dążenie do celu. Lubię rozciąganie. Zwłaszcza dlatego, że szybko można zaobserwować mierzalne efekty ("Brakuje mi tylko 15cm do pełnego szpagatu!" albo "Jeszcze tydzień temu nie potrafiłam spleść dłoni za plecami"). Małym dziewczynkom, dzieciom, przychodzi to z łatwością, natomiast mając te swoje dwadzieściakilka lat, trzeba się bardzo napracować!

Nie jestem z natury giętka, jednak bez problemu przychodziły mi takie pozycje jak siad w kwiecie lotosu czy zakładanie nogi za głowę. Postanawiam codziennie przeznaczyć na rozciąganie minimum 20 minut (z kilkoma dniami bez treningu lub lżejszych treningów na regenerację mięśni - w zależności od samopoczucia). Powiem Wam, że ten szpagat już mi się śni po nocach, tym bardziej, że rozciągam się już od tygodnia ;)


Podpatrywałam zmagania ze szpagatami na wielu blogach, ale wyglądało na to, że aktorki porzucały wyzwanie albo o nim zapominały. Była informacja i rozpoczęciu zmagań, ale o końcu (porażce lub sukcesie) już nie. Jeśli spotkałyście się z miejscami, gdzie dziewczyny się chwalą postępami i przebytą drogą do szpagatu - dajcie znać! Bo póki co, to widzę tylko niesamowicie rozciągnięte kobiety na filmikach instruktażowych ;)


Wczoraj byłam na copiątkowej salsowej imprezie, na której zaczarowała mnie jedna para, tańcząca salsę Los Angeles - kobieta jako jeden z elementów tańca (stylingu) wykorzystała właśnie szpagat ♥. Byłam urzeczona!


Ze swojej strony polecam:



Umiecie zrobić szpagat? Czy też jesteście na początku drogi, ale bardzo byście chciały osiągnąć cel? Rozciągacie się systematycznie? A może któraś z Was podejmie razem ze mną wyzwanie szpagatowe? :)

czwartek, 12 grudnia 2013

Travelove: Zakopane, Czerwone Wierchy, Kasprowy, Kopa Kondracka

Wczoraj powspominałam ciepło góry, bo rozpalała mnie ochota znalezienia się tam chociaż na chwilę, a teraz kolej na zdjęcia, żeby i Wam się to zamarzyło... ;) Tym postem chciałabym rozpocząć pierwszy cykl na blogu (poważnie brzmi). Jako że podróże w dużej mierze sprawiają, że chce mi się żyć, chciałabym Was zainspirować do odwiedzenia kilku wspaniałych miejsc. 

W cyklu Travelove chciałabym Wam przybliżyć niesamowite miejsca, w których udało mi się być i chętnie w nie wrócę. Nie jestem globtroterem i moje życie (niestety) nie kręci się wokół podróży, ale myślę, że conieco mogę Wam pokazać. 

Zacznę od swojskich Tatr i Zakopanego. Końcem września zaskoczyła mnie spontaniczna ucieczka do Zakopanego. Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch i Kopa Kondracka, niestety tylko jeden dzień na szlaku. Szlak znany, bardzo go polecam. Był lekki mróz i zupełnie urzekły mnie pokryte rosą, zmrożone źdźbła trawy ♥. 

Mijając na szlaku zapaleńców w bardzo zaawansowanym wieku, cieszyłam się niesamowicie, bo udowadniali, że jeśli się chce, to się da! Że starość nie równa się zrzędliwość i narzekanie. Tyle, że na możliwość takich ekscesów na starość, trzeba pracować już teraz. Bo przecież jeszcze tyle miejsc do zobaczenia i tyle gór do przemierzenia! A życie takie krótkie...












A na koniec przepyszna szarlotka w Schronisku PTTK Murowaniec. Aż obiektyw mi zaparował z nagłej zmiany temperatury ;)

Nic nie smakuje jak ciepła, słodzona herbata z cytryną, wypita w schronisku na/pod szczytem (nawet jeśli normalnie nie tykasz słodzonych napojów). Nic nie smakuje jak czekolada zjedzona z wyczerpanymi towarzyszami podróży. I w końcu - nic nie jest piękniejsze, niż to, że osoba, którą kochasz, kocha te same rzeczy, co ty.

Bywacie w Tatrach? Macie jakieś swoje ulubione szlaki? :)

środa, 11 grudnia 2013

"W górach jest wszystko, co kocham"

Mam wielu przyjaciół, którzy podróżują. Ich niesamowite opowieści budzą we mnie zwierza podróżnego i rozniecają pragnienie znalezienia się tam, na zdjęciach, które mi pokazują. Niektóre ich podróże są dla mnie absolutnie szalone, ale żadnej nie mogę nazwać niewykonalną. Mam wrażenie, że podróże najpełniej rozwijają ludzi. Człowiek może najlepiej poznać samego siebie, towarzyszy podróży, sposób radzenia sobie z sytuacjami ekstremalnymi, brakiem wody, zapadającym zmrokiem czy skrajnym zmęczeniem.

Mówi się, że jeśli chcesz najlepiej poznać człowieka (zwłaszcza przyszłego towarzysza życia), to wybierz się z nim w góry. Ale nie do pensjonatu, a później na krótki spacer szlakiem w południowym słońcu... tylko w warunki iście biwakowe. Takie dni wiele o was powiedzą

W mojej rodzinie nigdy nie było tradycji wycieczek górskich, a przecież z Krakowa jest rzut beretem do wielu ciekawych pasm. Początkowo nie wyobrażałam sobie siebie na szlaku, bo przecież brudno, zimno, mokro, robaki, chaszcze i do tego jeszcze wysiłek fizyczny... No bo jak to? Męczyć się dla przyjemności!? Nie ma mowy... Ale później zaczęło się sympatyzowanie z harcerstwem, krakowskim PTTK i jakoś znaleźli się znajomi kochający góry, którzy nie mieli najmniejszych problemów z namówieniem mnie na liczne wypady. 

Najpiękniej wspominam obóz wędrowny po Bieszczadach, jeszcze w liceum. Noszenie całego dobytku na plecach, niezwiązanie z jedną lokalizacją, podróże autostopem,  nocne granie na gitarze, śpiewy, kąpiele w strumykach, czerpanie wody ze źródełek i prawdziwie podróżniczo-koczowniczy tryb życia - porwały mnie całkowicie. Niesamowicie wspominam też ludzi, których spotkałam na szlaku. Wtedy miałam też szczęście brać udział w festiwalu "Bieszczadzkie Anioły", który już chyba nie istnieje. W Bieszczadach (ogólnie, w górach) wszystko spowalnia. Polecam każdemu, kto chce uciec od czegokolwiek.


Z górami wiążę kilka wyzwań na najbliższe lata (mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować):
  • Samotna podróż w góry (najlepiej Bieszczady, bo są mi najbardziej znane i wydają się przyjazne), albo przynajmniej kilkudniowe odłączenie się od grupy i zaznanie samotnego wędrowania.
  • Przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego im. Kazimierza Sosnowskiego, który biegnie od Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Jest to najdłuższy szlak w polskich górach i liczy niemal 500 km długości. Nie lada wyzwanie. Niestety z racji tego, że rzeczywistość jest brutalna i otrzymanie urlopu wystarczającego na taką wycieczkę jest niemożliwe, dopuszczam realizację w częściach. Tym razem to absolutnie nie jest wyzwanie dla mnie samej. Muszę zrobić to z Nim.
  • Główny Szlak Sudecki (440km)... też kusi, a co! Chciałabym bardzo. Przecież na realizację mam całe życie.


A skąd ten wpis?
Po prostu tak bardzo mi się zatęskniło .

A Wy? Lubicie góry? Chodzicie często na wycieczki? W zimie ostudza się mój entuzjazm górski, bo wydają mi się bardzo niebezpieczne, kiedy jest tyle śniegu. Porywa Was magia gór czy raczej wolicie morze (odwieczna walka)? :)

niedziela, 8 grudnia 2013

Jak namówić chłopaka, narzeczonego, męża do tańca?

Faceci z reguły są stworzeniami, które nie potrafią się ruszać, nie umieją skoordynować ruchu kończyn, a już na pewno nie potrafią (i nie chcą) ruszać biodrami! Ich największym wyczynem jest podrygiwanie w klubie po kilku głębszych, a i to z powracającą myślą "mam nadzieję, że nikt na mnie nie patrzy!". Mają drewniane nogi, zero świadomości własnego ciała i brak poczucia rytmu. A przynajmniej tak o sobie myślą.

W kobietach natomiast zazwyczaj tkwi wewnętrzna chęć do pląsów na parkiecie, zaprezentowania się szerszej publiczności i pragnienie wzbudzania zachwytu w osobnikach płci męskiej. Nawet jeśli nie uczęszczały na żaden kurs, to podpatrzyły kilka sekwencji ruchów w "Tańcu z gwiazdami" czy na MTV. Taniec wydaje im się czymś, co warto umieć. Bo mało która chce przesiedzieć sama przy stoliku całe wesele czy imprezę taneczną. 


Gorzej, kiedy ich partnerom to nie przeszkadza...


Panowie, dlaczego nie chcecie tańczyć?

Jeśli oboje nie lubicie tańczyć - wszystko w porządku, nie wszyscy muszą to robić. Problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś (najczęściej dziewczyna) chce się wybrać na kurs, a druga połówka wcale nie chce mu towarzyszyć. Powodów dla których mężczyzna nie chce iść na kurs tańca może być wiele. Mogą być to kwestie racjonalne takie jak brak pieniędzy na taki kurs* czy brak czasu. Ale mogą być też absurdalne - np. złe wyobrażenie tańczącego faceta. Kiedy poruszany jest temat pójścia na kurs, nasz partner już widzi oczyma wyobraźni wysmarowanego samoopalaczem faceta z nażelowanymi włosami, ubranego w obcisłe skórzane spodnie i połyskującą kamizelkę, który w gejowy sposób potrząsa pupą. A przecież nasz męski "Misio" taki nie jest! Nie dla niego miejsce na tanecznych parkietach... Taniec jest dobry dla panienek, a nie dla prawdziwych mężczyzn! 

Panowie! Hola hola! Kto Was tak okłamał!? Umiejętność tańca, dobrego prowadzenia, utrzymania odpowiedniej postawy są jak najbardziej męskie. To, że facet potrafi się odnaleźć na parkiecie, poprosić kobietę do tańca i ją poprowadzić, znacznie podnosi jego atrakcyjność**. Nie tylko faceta singla, ale również atrakcyjność partnera w związku.

Kiedy widzimy, że nasz chłopak nie pała entuzjazmem do naszego pomysłu zapisania się na kurs - możemy trochę pomóc losowi. Musimy mu uświadomić, że taniec jest dla zwykłych ludzi, jest fajnym sposobem spędzania czasu oraz daje mnóstwo radości. 

Zapisanie go od razu na kurs może wywołać u niego szok poznawczy i trwałe zniechęcenie do tańca... dlatego bądźmy ostrożne. Możemy najpierw spróbować go delikatnie "zapoznać" z tematem tańca poprzez niezobowiązujące kontakty z tańcem (niekoniecznie w jego wykonaniu).




Jak przełamać pierwsze lody:
  • Możecie pójść na imprezę np. salsową, na której odbywa się promocja szkoły tańca, a z czym idzie darmowa lekcja podstawowych kroków.
  • W szkołach tańca często pierwsza lekcja jest darmowa i bez zobowiązań, można się wybrać zobaczyć jak to wygląda, a dopiero po jej zakończeniu zadecydować czy się spodobało (muzyka, atmosfera, ludzie, instruktorzy).
  • W dużych miastach jest wiele imprez na które przychodzą ludzie uczęszczający do szkół tańca, możecie się razem na taką wybrać i poobserwować pary, które umieją tańczyć i zastanowić czy też byście tak chcieli wymiatać ;)
  • W różnych miejscach (np. galerie handlowe, domy kultury) często organizowane są pokazy grup tanecznych z różnych szkół. Można zobaczyć jak wyglądają różne rodzaje tańca i zdecydować na jaki kurs warto się wybrać.
  • Jeśli macie znajomych, którzy tańczą, to zaproście ich do siebie i zapytajcie czy pokażą Wam kroki podstawowe. W gronie znanych i lubianych osób, będzie łatwiej się przełamać. 
Jeśli Wasz partner używa argumentu, że "nie każdy się do tego nadaje", to uświadomcie go, że jest w błędzie. Mam na to dwa dowody. 

Pierwszy: Mój facet jak zapisywał się na kurs tańca był zupełnym "nemo". Zero poczucia rytmu, koordynacji ruchowej (jest wysoki i ma długie kończyny), żadnego obycia z tańcem, nigdy nie przepadał za sportami zręcznościowymi. ALE jednocześnie wiedział, że WSZYSTKIEGO w życiu da się nauczyć, więc kiedy zaproponowałam zapisanie się na kurs w formie "postanowienia noworocznego", nie miał nic przeciwko. Od pierwszej lekcji nie wyobrażał sobie siebie jako salsero. Miał poważne wątpliwości, denerwował się gdy nie czuł rytmu, jak nie wychodziły mu obroty, kiedy trudno było mu zrobić poprawne footworki. Ale wiedział, że w końcu będzie moment, kiedy się nauczy. A kiedy już doszedł do tego magicznego punktu, napalił się tak bardzo, że teraz mnie ciągnie na różne zaawansowane kursy i chce uczyć znajomych tańca. Po prostu to poczuł.

Drugi: Chodzę na różne stopnie kursów w mojej szkole tańca i czasem na pierwszych zajęciach pojawiają się ludzie, którzy się do tego zupełnie nie nadają (na pierwszy rzut oka!). Mają zerowe poczucie rytmu, nie wiedzą jak dotykać partnerkę, nie pamiętają kroków podstawowych, nie umieją ogarnąć ruchu rąk i nóg na raz. Potem spotykam ich po kilku miesiącach na imprezach i widzę, że wymiatają. Wszystkiego da się nauczyć, nawet poczucia rytmu - wystarczy trochę czasu i samozaparcia.

Jak namówić chłopaka/narzeczonego/męża do tego, żeby poszedł z nami na kurs tańca? Oraz żeby się szybko nie zniechęcił...

  • "Nie zrobisz tego, nie zapiszesz się"... Mężczyźni kochają wyzwania! Możecie się założyć o coś np. jeśli wytrzymasz dwa poziomy kursu, to... (tutaj wstaw coś, na czym naprawdę zależy Twojemu partnerowi). Możesz również użyć wymiany "przysług" - np. jeśli Ty pójdziesz ze mną na lekcję tańca, to ja pójdę z Tobą na ściankę wspinaczkową.
  • Generuj dobre nastawienie do kursu, żeby się nie zniechęcił, namawiaj, żeby wytrzymał "jeszcze jeden poziom", bo (zobaczycie!) zapali się dopiero wtedy, kiedy zacznie zauważać efekty! Taniec wychodzi dopiero na pewnym poziomie zaawansowania - szkoda przerywać naukę przed dobrnięciem do punktu, w którym w końcu się udaje! Potem się przepada i łapie bakcyla (sprawdzone na moim facecie!);
  • Nie ośmieszaj go przy całej grupie (nie wszyscy muszą wiedzieć, że jemu nie idzie, a Tobie wszystko wychodzi), bo z pewnością nie będzie chciał kontynuować nauki,
  • Nie porównuj go do innych facetów chodzących na kurs (Jak to możliwe, że nie potrafisz zapamiętać tych kilku kroków, podczas gdy Kamil potrafił zapamiętać cały układ!?)
  • Chwal go. Pochwal, że cieszysz się, że zrobił dziś cały układ dobrze, że poczułaś prowadzenie przy obrocie, że widzisz, że nabiera pewności w tańcu itp.
  • Chodząc razem na kurs, możecie w domu przećwiczyć kroki, figury i układy (uwierzcie - o takiej sytuacji marzy wiele osób, które chodzą same na kurs i tańczą tylko ze spotkanymi na sali treningów ludźmi).
  • Możecie ćwiczyć sami z filmikami nagranymi na zajęciach, albo oglądać filmy na Youtube, na których instruktorzy pokazują różne figury. Ćwiczycie sami, bez stresu i bez spojrzeń innych.
  • Może zapisanie się na kurs będzie Waszym postanowieniem noworocznym?
  • Jeśli brakuje Wam pomysłów na wspólne spędzanie czasu (ileż można oglądać telewizję czy chodzić do kina), to taniec będzie idealny!
  • Wysiłek fizyczny i endorfiny jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
  • Masz zazdrosnego partnera? Kochanie, jeśli ze mną nie pójdziesz, to zapiszę się z kimś innym...
    Albo wybierz się na pierwsze zajęcia sama i opowiedz mu ze szczegółami jakich przystojnych partnerów masz w grupie ;)
  • Jest wiele rodzajów tańca: taniec towarzyski, nowoczesny, rock'n'roll, rumba, salsa, tango, bachata, reggeaton, kizomba... na pewno znajdzie coś, co mu się spodoba. Możecie pooglądać filmiki na Youtube i zobaczyć co najbardziej będzie pasować do imprez na które chodzicie czy do Waszego gustu muzycznego.
  • Jeśli obawia się tego, że nie ma wyczucia rytmu, to niech się nie martwi - mój partner po roku treningów również ma z tym problemy, co nie przeszkadza mu w byciu super tancerzem. Nie chcecie być przecież zawodowcami, tylko tańczyć w takim stopniu, żeby się świetnie bawić!
  • Być może boi się przed Tobą wyjść na niepojętnego - to czego wszyscy nauczą się przez 10 minut, on będzie musiał przyswajać godzinę..? Większość osób, zapisujących się na kurs ma takie obawy, instruktorzy obserwują, tłumaczą i pokazują wszystko. Poza tym nigdy nie gna się z programem na kursach (chyba że intensywnych przyspieszonych) i każdy, kto się skupi - na pewno zdąży!
  • Jeśli zapiszecie się razem, będziecie się mogli nawzajem motywować. Jest możliwe uczenie się z filmów, ale trudno o samodyscyplinę i... technikę.
  • Taniec poprawia pewność siebie. Założę się, że po kilku miesiącach chodzenia na kurs oboje będziecie się czuć bardziej atrakcyjni dla siebie. 
  • Być może tego właśnie brakuje w Waszym związku? Przez niektóre rodzaje tańca możecie na nowo obudzić zmysłowość i pożądanie np. rumba, bachata, tango, a wspólne spędzanie czasu i nowe doświadczenia żadnej parze nie zaszkodziły ;)
  • Po kilku miesiącach tańca gwarantuję Wam to, że zachwycicie znajomych np. tańcząc na weselach czy innych imprezach. Znając kroki, figury i kombinacje, odnajdziecie się nie tylko w muzyce do tego tańca, ale również w wielu innych rodzajach.
Rady dla Pań

Jeśli nic z powyższych pomysłów nie podziała, to oczywiście możecie pójść na kurs same. Nie tylko na taniec solo np. styling solo (uczący kobiety zmysłowego poruszania się do rytmów latino), ale na regularny kurs tańca. Najczęściej na kursach stosuje się wymianę partnerów, więc nie ma znaczenia, że przyszłaś sama.

Ale musicie zastanowić się nad jedną rzeczą, którą zaobserwowałam u kilku par - jeśli pójdziecie na kurs same, to partner Was już raczej nigdy nie dogoni w umiejętnościach (chyba że po kryjomu zapisze się na kurs). A przecież to z nim będziecie chodzić na wszystkie imprezy i wesela, a nie z kolegami z kursu. Na takich imprezach będzie w Was rosła frustracja, że nie możesz z nim zatańczyć, jakbyś chciała, bo nie zna kroków. Bardzo możliwe, że będziecie miały pretensje, że nie chciał nawet spróbować albo że zrezygnował z kursu. Niestety możecie nawet pomyśleć, że przez to, że nie potrafi tańczyć, nigdy nie będzie dla Was tak męski, jak np. instruktor z kursu tańca (o tym powinni szczególnie pomyśleć panowie).

A jeśli to Wy, Panie, nie chcecie się dać namówić na kurs, to wiele z rzeczy, które wyżej napisałam - dotyczy również Was! Pamiętajcie, że spróbować zawsze warto i jeśli myślicie, że nie umiecie, nie czujecie rytmu, będziecie głupio wyglądać - niemal każda osoba, zapisująca się na kurs, ma podobnie! Ponadto w wielu tańcach wszystko i tak zależy od prowadzenia partnera. Kobieta ma słuchać jego prowadzenia i przy tym pięknie i seksownie wyglądać. Często wystarczy znajomość kroku podstawowego, żeby umiejący tańczyć partner, wyczyniał z Wami cuda! Kobietki, nie ukrywajmy, mamy lepiej! :)

Mam nadzieję, że sypnęłam Wam pomocnymi argumentami i zachęciłam do tańca... w parze. Prywatnie mogę dodać, że ani ja, ani mój mężczyzna nie jesteśmy profesjonalistami, ale nie przeszkadza nam to, żeby czerpać ogromną radość z tańca. Tańczymy nie tylko na kursach, ale również na imprezach tanecznych (których w naszym mieście jest wiele), wprawkach w szkole, ćwiczymy również w domu z filmikami nagranymi na zajęciach lub z figurami znalezionymi w Internecie. Cieszy mnie ogromnie, że znaleźliśmy wspólną pasję, którą chcemy rozwijać (wchodząc na wyższe poziomy, ucząc się nowych rodzajów tańca). Kiedy nie będziemy mieć pomysłu na randkę, to spokojnie możemy się wybrać albo na jakiś nowy kurs albo na imprezę. Cieszę się, że go namówiłam oraz jestem z niego szalenie dumna, że doszedł do tak wysokiego poziomu, mimo wcześniejszych wątpliwości. Dla mnie jest najwspanialszym tancerzem. ♥  


Wam życzę tego samego!


Myślałyście kiedyś o zapisaniu się na kurs? A może tańczycie? Co na to Wasi partnerzy? Może znacie jeszcze jakieś sposoby, żeby namówić drugą połówkę na kurs tańca?

* Nie są to niestety tanie rzeczy, bo miesiąc kursu, to w zależności od rodzaju tańca i szkoły ok. 100 zł, a żeby mieć podstawy do poczucia się dobrze w tańcu, potrzebne są ok. 4 miesiące nauki przy zajęciach 2x tydzień (to moja subiektywna opinia). Ale już posiadacze systemów typu Benefit Multisport czy OK System - nie mają wymówki, bo szkoły zazwyczaj dopuszczają 1 lekcję dziennie w ramach karty :)

** DLA PANÓW/PAŃ SINGLI:

Na kursach spotykam wiele panów, którzy przychodzą sami na kurs. Chcą się nauczyć jak obchodzić się z kobietami, jak prowadzić, nabrać pewności siebie (nie tylko w tańcu, ale i w życiu). Ponadto na kursach i imprezach tanecznych można poznać wiele fantastycznych osób, z którymi można nawiązać bliższą znajomość.